KSIĄŻKI DLA KIBICÓW
Brytyjska twórczość kibicowska
W latach 90. XX wieku pojawiły się dwie pierwsze książki kibicowskiej w Polsce – kultowe pozycje „Pamiętnik kibica” i „Liga chuliganów”, autorstwa ś.p. Romana Zielińskiego – fanatyka Śląska Wrocław, którego pożegnaliśmy latem 2020 roku. Były na owe czasy czymś niesamowitym, prawdziwą rewolucją, o ponad dwie dekady wyprzedzającą swoją epokę. Dzięki niezwykle barwnemu stylowi pisania Romka, rozpalały wyobraźnię młodych kibiców, kierując życiowe tory wielu z nich na kibicowski szlak. Po tych książkach nastała baardzo długa pustka. Czekając na kolejne dzieła polskich kibiców, mogliśmy sięgać po literaturę rodem z Wysp Brytyjskich. W Wielkiej Brytanii bowiem, książki kibicowskie, pisane przez ludzi trybun, którzy „zęby zjedli” na wyjazdach i awanturach, są niezwykle popularne już od kilku dekad i dziś to już prawdziwy przemysł! Piszą tam zarówno bardzo utalentowane osoby, jak i chłopaki miernego talentu pisarskiego, którzy maję ciekawą opowieść do przekazania. Kilku najsłynniejszych autorów, takich jak Dougie Brimson i czarnoskóry Cass Pennant, zostało profesjonalnymi pisarzami i wręcz celebrytami! Około 2007 roku, dzięki kibicowi Arki z Wejherowa, który zabrał się za tłumaczenie i wydanie co lepszych brytyjskich książek kibicowskich na polskim rynku. Na pierwszy ogień poszedł „Hoolifan” - książka o chuliganach Chelsea Londyn, autorstwa Martina Kinga i Martina Knighta. Trzeba przyznać, że tą 200-stronicową pełnokrwistą książkę kibicowską czyta się jednym tchem, wciągające wspomnienia obu fanów, którzy są z klubem już od lat 70., wprowadzają nas w sam środek legendarnej grupy Headhunters, przedstawiając całą prawdę o „angielskiej chorobie“, jak nazywano kiedyś angielskich fanatyków. Następnie przyszedł czas na "Congratulations, You have just met the I.C.F." Cassa Pennanta (obszerna recenzja pod koniec tekstu) oraz „Niesforne lata 90.” (Naughty Nineties), ponownie autorstwa dwóch Martinów – Kinga i Knighta. Kolejne wydane w Polsce angielskie książki kibicowskie to "Hooligans. Historia angielskiej armii chuliganów" Cassa Pennanta i „Władcy Stadionów” (Cass Pennant, Martin King). Jej recenzję znajdziecie pod koniec niniejszego tekstu. Wszystkie wspomniane pozycje były w sprzedaży w Sklepie TMK, lecz niestety – nakład niemal wszystkich całkowicie się już wyczerpał. Polecić możemy natomiast wciąż dostępną książkę „Guvnors” autorstwa chuliganów Manchesteru City M. Francisa i P. Walsha.
Od kibiców dla kibiców
Około 10 lat temu wreszcie śmielej zaczęli pisać o swoich przygodach „na szlaku” polscy kibice. Aż trzy książki napisał fan warszawskiej Legii Michał Buczak. "Krew na stadionach" i "Stadiony w ogniu" były barwnymi opowieściami o szalonych latach 90., pełnych dzikich awantur i demolek, natomiast powieść „Sieć” podejmowała znacznie poważniejszą tematykę. Książka napisana została w konwencji political fiction, a jej akcja osadzona została w Polsce tuż przed turniejem Euro 2012 Jej głównym bohaterem był policjant, któremu zostało powierzone zadanie zorganizowania specjalnego wydziału do zwalczania chuligaństwa stadionowego, lecz nie zdawał sobie przy tym sprawy, że równocześnie służby specjalne w porozumieniu z najważniejszymi osobami w polskim rządzie, prowadzą własną rozgrywkę. Przy pomocy brutalnych i nielegalnych metod, wywołują chaos, a także eliminują wszelkie zagrożenia – wszystko z powodu zbliżających się wyborów parlamentarnych. Postawienie się przez środowisko kibicowskie w wyraźnej opozycji do sfer rządowych a zwłaszcza osoby premiera, było równoznaczne z wydaniem na siebie wyroku. Najbardziej wpływowe osoby polskiego państwa wciągnęły w rozgrywkę media i niszczyły wszelkie punkty oporu. Bohater, infiltrując środowisko kibicowskie od środka, zaczął dostrzegać, że jego przełożeni zataili przed nim wiele informacji i co gorsza działają na granicy prawa, często tą granicę bezkarnie przekraczając. To obudziło w nim bunt, lecz jego zwierzchnicy nie pozwolili sobie i innym na chwilę słabości. Autor książki umiejętnie przeplatał prawdziwe wydarzenia z wymyślonymi sytuacjami, osadzając w nich swoich bohaterów. Podczas lektury u czytelnika pojawiało się pytanie: A co jeśli jesteśmy manipulowani i chociaż część z tej historii zdarzyła się naprawdę?
Bardzo dużym echem odbiła się książka „Jestem kibolem” autorstwa Krzysztofa Korsaka, kibica Stilonu Gorzów. W powieści tej wątki biograficzne i wycinki z historii fanatyków gorzowskiego klubu w ciekawy sposób kreują fikcję literacką, w której główny bohater przeżywa rozterki życiowe i perypetie na kibicowskim szlaku, z zaskakującym finałem, w postaci oficjalnej walki grup kibiców na ringu, w świetle kamer. Czyż nie przypomina to dzisiejszych grupowych turniejów MMA z udziałem ekip chuligańskich?
Swoje wspomnienia na kibicowskim szlaku przelał na papier także Artur eR – wieloletni młynowy i jednocześnie najlepszy wyjazdowicz ŁKS-u Łódź, publikując dwie części książki "Z pamiętnika Galernika (Magia lat 90-tych)". Również kibice mniejszych klubów w ciekawy sposób opisali najbarwniejsze lata swojej ekipy kibolskiej, tworząc książki "To My Chuligani" (Michał Frąckowiak - fanatyk Chrobrego Głogów), "Naszym honorem jest wierność" (kibic Gwardii Koszalin Jan Kazimierz Adamczyk), czy „Ostatni mecz” - nietypowa powieść Adama Miklasa, kibica Hutnika Nowa Huta. Jest to oparta na faktach historia upadku tego klubu. Co prawda wydarzenia opisane w publikacji to zaledwie jeden mecz z życia kibica, lecz idee i historie poszczególnych bohaterów są uniwersalne. Każdy z nas zna pewnie niejednego wyniszczonego alkoholem Flakona, każdy z nas kojarzy też oryginała pokroju Apacza. Każdy z nas patrzy z rozrzewnieniem na stare place i budynki, jednocześnie narzekając na klinicznie schludne centra handlowe. Alkohol, mecze, kumple – wśród bohaterów mamy cały przekrój naszej społeczności – od szajbusów, przez wiecznie zalatanych "ogarniaczy", aż po małolatów. Warto dodać, że wszystkie wątki opowieści przeplatające się na kartach książki do końca trzymają w napięciu. Książkę z czystym sumieniem można polecić wszystkim kibicom, także tym niezwiązanym z ruchem ultras. Nawet kibicowski laik znajdzie w niej coś dla siebie, a sprytnie wplecione w linie dialogowe pouczenia, czym właściwie jest nasz ruch i nasz system wartości mogą stanowić wartość edukacyjną. Jeśli dodamy do tego unikalny klimat Nowej Huty (choć tak naprawdę każde miasto ma swoje Bałuty, Pragę, czy Jeżyce), świetny język, barwne opisy i wartką akcję - otrzymujemy jedną z najlepszych książek o tej tematyce. Pozostając w Krakowie, warto wspomnieć ciekawą książkę „Miasto noży” autorstwa byłego młynowego Cracovii Wojtka Muchy, zdradzającą kulisy krwawej rywalizacji w Grodu Kraka.
Jedną z najbardziej bulwersujących historii związanych z represjami wobec kibiców w Polsce była sprawa Maćka Dobrowolskiego – kibica Legii, który spędził 40 miesięcy za kratami bez wyroku, z zarzutami postawionymi jedynie na podstawie zeznań świadka koronnego. Razem z Łukaszem Kowalskim napisał książkę „Uwolnić Maćka – opowieść o 40 miesiącach życia, które ukradł mi system". Ta książka kibicowska to historia człowieka, którego życie postawiło w ekstremalnej sytuacji, z której postanowił wyjść z godnością. To także opowieść o przyjaźni i o tym, że zawsze na świecie jest ktoś, na kogo można liczyć, a Maciek mógł liczyć na swoich przyjaciół i kibicowskie środowisko w Polsce i poza jej granicami. Pamiętamy akcję #uwolnicMacka, gdy dziesiątki tysięcy ludzi przemówiły wspólnym głosem, by zamanifestować swój sprzeciw wobec jawnej niesprawiedliwości. W tej książce autorzy przedstawili kulisy tej niezwykłej inicjatywy.
Dużym hitem ostatnich lat była też powieść "Fanatycy. Futbol na śmierć i życie", odsłaniająca prawdę o ludziach, którzy wybrali kibicowskie życie. Autor – anonimowy fanatyk jednego z czołowych polskich klubów stwierdził, że wystarczy kłamstw – opowiedział, jak wygląda nasze środowisko od środka, co kieruje osobami, które potrafią przebyć setki kilometrów za ukochanym klubem i dlaczego szukanie mocnych wrażeń jest jak narkotyk. Dzięki tej książce czytelnicy cofnęli się do lat 90., kiedy stadionowa chuliganka przeżywała złoty okres. Ta książka dla kibiców i o kibicach traktuje o policyjnych prowokacjach, spektakularnych akcjach, ale i o tym, jak to się stało, że pomimo wojny wypowiedzianej kibicom przez rząd przed Euro 2012 polscy fanatycy wciąż istnieją i mają się dobrze.
Zupełnie osobną kategorię tworzą książki "Taniec na linie" i "Nienawidzę świata, który mnie nakręca" autorstwa Łukasza Growera, redaktora zina, a następnie strony internetowej Droga Legionisty. Autor zaczynał od pisania typowo kibicowskich i nacjonalistycznych tekstów, lecz z biegiem czasu jego twórczość ewoluowała, dlatego jego książki mają klimat co najwyżej okołokibicowski, a raczej uliczno-osiedlowy, z przeważającymi rozważaniami egzystencjonalnymi i psychologicznymi, a nawet religijnymi!
Polskie książki kibicowskie - dokumentalne
Na rynku książek pisanych od kibiców dla kibiców są również pozycje dokumentalne. "To nie kibice zainteresowali się polityką, tylko polityka zainteresowała się nimi" - to znamienne zdanie pada w książce kibicowskiej "Kibice w polityce lata 2004-2016" autorstwa Jantycha (kibica Legii i autora pamiętnego "Zina Zinów"), poświęconej relacjom środowiska kibicowskiego ze światem polityki. Książka ta przybliża genezę i przebieg konfliktu kibiców z mediami głównego nurtu i stojącym za nimi postkomunistycznym biznesem, a także z partiami liberalno-lewicowymi. Jantych wyjaśnił, dlaczego doszło do zainteresowania kibiców światem polityki i wyraźnego skrętu poglądów kibicowskich w prawą stronę. Przybliżone zostały wojny fanów Legii z ITI oraz premiera Tuska z kibicami, trudny czas przed Euro 2012 i coraz liczniejszy udział kibiców w Marszach Niepodległości oraz Patriotycznych Pielgrzymkach Kibiców. Bestsellerem została książka „Biało-zielona Solidarność. O fenomenie politycznym kibiców gdańskiej Lechii 1981-1989” autorstwa księdza Jarosława Wąsowicza (znanego fana Lechii Gdańsk), organizatora Ogólnopolskich Patriotycznych Pielgrzymek Kibiców na Jasną Górę, animatora i uczestnika wielu patriotycznych wydarzeń w środowiskach kibicowskich w całej Polsce. W swojej drugiej książce „Moja Polska Kibolska” ksiądz Wąsowicz próbował odkłamywać stereotypowy wizerunek polskich kibiców. Idee, wokół których ruch kibicowski rozwijał swoją niepoprawną prawicową formułę działalności społecznej, stanowią temat przewodni pierwszej części publikacji. Przywiązanie do tradycji narodowej, pielęgnowanie pamięci o bohaterach, a nade wszystko umiłowanie wolności w myśleniu i działaniu, to najważniejsze elementy wspólnotowego charakteru działalności kibicowskiej. Druga część tejże książki, zatytułowana „Sektor niebo” to opowieść o zmarłych w ostatnich latach kibicach gdańskiej Lechii – postaciach ważnych dla środowiska kibicowskiego w całej Polsce. Trzecią część stanowi wybór wywiadów, jakich ks. Wąsowicz udzielał na łamach różnych czasopism i portali internetowych w związku ze swoim zaangażowaniem w działalność kibicowską.
Do dokumentalnych książek kibicowskich zaliczyć należy także „Szalone lata 90-te” Artura eR (ŁKS), „Niezniszczalny Zawisza Czarny (Historia kibiców Zawiszy)” Piotra Szczerbickiego, czy też „Navijači – kibicowski przewodnik po krajach byłej Jugosławii” autorstwa Piotra Jaworskiego – redaktora naczelnego magazynu „To My Kibice Plus”. Zapraszamy do zakupu i zatopienia się w prawdziwie kibicowskiej lekturze!
Recenzje książek dla kibiców
„HOOLIGANS, Historia angielskiej armii chuliganów”
Cass Pennant & Andy Nichols
Za sprawą ambitnego wydawcy (i zarazem tłumacza) z Wejherowa, słynne angielskie książki ze wspomnieniami tamtejszych lads na stałe zagościły już w biblioteczkach bardzo wielu polskich kibiców. Teraz wszyscy czytelnicy do trzech wydanych dotychczas pozycji dołożyć mogą kolejną-”Hooligans, historia angielskiej armii chuliganów” (tytuł oryginału „30 years of hurt, the history of England`s Hooligans Army”).
Jest to jedna z najsłynniejszych książek o tej tematyce, wydana w Wielkiej Brytanii w 2006 roku, a jej autorami są Cass Pennant (czarnoskóry chuligan West Ham, autor ośmiu książek m.in. „Top Boys” której obszerne fragmenty regularnie publikowaliśmy w TMK+) oraz Andy Nichols (również autor kilku książek, były chuligan Evertonu).
„Hooligans” to swoista historia najciekawszych awantur, jakie przydarzyły się na meczach reprezentacji Anglii. Nie jest to jednak żadne kalendarium ani całościowe podsumowanie tematu, a po prostu luźny zbiór ciekawych opowieści, które autorzy zebrali od wielu kibiców z najrozmaitszych angielskich klubów. Są tu jednak wspomniane niemal wszystkie najsłynniejsze zadymy dumnych synów Albionu, z czego 90% na wyjazdach, choć cała historia rozpoczyna się w 1977 roku od wizyty Szkotów w Londynie, którzy opanowali miasto i stadion, wjeżdżając tym samym mocno na ambicję chuligańskiemu bractwu ze stolicy i reszty Anglii.
Wiele lat temu angielskie ekipy walczyły na kadrze ze sobą, niczym my dekadę wstecz! Zazwyczaj to londyńczycy atakowali pogardzaną przez siebie „resztę kraju”, a prym wiódł tu stołeczny West Ham. Często Londyn bił się też między sobą. Mecz Francja-Anglia na Mundialu`82 w hiszpańskim Bilbao: „Poza stadionem doszło do poważnych starć pomiędzy fanami poszczególnych klubów. Chuligani Chelsea mieli bardzo mocną ekipę i atakowali przedstawicieli wszystkich drużyn z północnej Anglii, którzy tym razem się nie zjednoczyli. Solidne lanie inkasowali wszyscy ci, którym nie udawało się sklecić zdania z południowym akcentem. Później dowiedziałem się, że chuligani Chelsea i West Hamu zawsze na kadrze załatwiali swoje prywatne sprawy.”
A oto inny cytat z książki dotyczący wydarzeń z meczu Walia-Anglia (1980), relacjonuje kibic Wrexham: „Kilka minut później olbrzymia banda wjechała od tyłu na naszą trybunę i doszło do gigantycznej bójki. Jak się okazało była to ta sama grupa fanów United, z którą liverpoolczycy walczyli pod stadionem. I podobnie jak wtedy, awantura była bardzo chaotyczna, a w kolorowym tłumie podobnie ubranych chłopaków ze śmiesznymi fryzurami, trudno było się zorientować kto jest kim. Plac przed stadionem, podobnie jak sektor za bramką, były wypełnione kibicami z Anglii, próbującymi sforsować płoty i przyłączyć się do awantury. Myśleli, że było to starcie Anglia kontra Walia, a nie Liverpool kontra Manchester. Ostatecznie policjantom udało się oddzielić wszystkie zwaśnione strony od siebie i na jednej trybunie mieliśmy trzy grupy: Liverpool, Manchester oraz kibice walijscy. Do kompletu brakowało tylko autobusu ze Szkotami.”
Wyjazdem, który wspominany jest szczególnie, jako jedna wielka awantura po drodze i u celu, jest Luksemburg w 1983 roku. Niesamowity chaos, liczne bójki i kradzieże-to coś, czego na taką skalę nie było chyba nigdy na wyjazdowym meczu reprezentacji Polski! W największych liczbach stawiali się Angole na wyjazdach w Szkocji (ale dopiero od około 1987 roku, bo wcześniej nie umieli się tam zebrać) oraz w Holandii w 1993 roku. Holendrzy mieli o sobie wielkie mniemanie i wygrażali wyspiarzom, więc ci chętnie podjęli rękawicę. Łącznie do Rotterdamu dotarło 7000 kibiców angielskich, w tym przynajmniej 5000 chuliganów! Pod stadionem przez dłuższy czas dymiła jedna z grup, licząca-bagatela-1500 typów! Mówiono wręcz, że była to najpotężniejsza armia, jaka wyruszyła z Wielkiej Brytanii od czasu admirała Nelsona! Dziennikarze nazwali wydarzenia w Holandii „Bitwą o Rotterdam”, a jej statystyki to ponad 1000 aresztowanych Anglików oraz około 430 deportacji.
W książce znajdziecie wiele relacji z typowo złodziejskich wypadów na kontynent, do których wyjazd na kadrę był czasami tylko przykrywką. Jakoś trudno wyobrazić sobie – patrząc na dzisiejszych kibiców angielskich – że interesowały ich głównie promocje i poważniejsze „złodziejskie rzemiosło”. Np. chuligani z Liverpoolu przez wiele lat nazywali Szwajcarię „wielkim, liverpoolskim domem handlowym”. Oto jedna z tego typu relacji: „Zadymy i dziwki zostawialiśmy „buldogom”, jak ich nazywaliśmy. (...) Wkrótce po przyjeździe do Paryża przekonaliśmy się, że inne ekipy z naszej branży są za nami daleko w tyle. Na jednej z głównych ulic roiło się od domorosłych bandziorów, próbujących przebranżowić się na złodziei. Wybiegali ze sklepów ze skrzynką taniego piwa albo z byle jakimi ciuchami. Akcje takich amatorów były nam na rękę, ponieważ odciągały uwagę obsługi i policjantów, a my, schludnie ubrani, trzeźwi i robiący dobre wrażenie, mogliśmy w spokoju czaić się na pieniądze z kasy i rozglądać za sklepowymi sejfami”.
Książka dobitnie udowadnia, że w Anglii 30 lat temu zwykłym ludziom żyło się dużo trudniej niż dzisiaj i każdy kombinował jak tylko mógł, niczym w Polsce jeszcze dziś. Przekonają Was o tym opowieści takie, jak ta kibica z Oldham, z wyjazdu na Mundial`82 do Hiszpanii z paroma funtami w kieszeni: „W tamtych czasach każdy grosz się liczył, więc do Plymouth dotarliśmy w niedzielę wieczorem, po całodziennej podróży autostopem. Ostatni etap podróży odbyliśmy na pace dostawczaka (...) Byłem wówczas bez grosza przy duszy i choć wyjazd był już opłacony, to kieszonkowe musiałem pożyczyć od mojej ówczesnej dziewczyny. Miała tylko półtora funta i dała mi wszystko co do pensa, zwiedziona obietnicą, że za te pieniądze będę do niej codziennie dzwonił. Gdy się żegnaliśmy, dała mi nawet swój bilet na autobus! (...) Nie chcąc tracić kasy na motel, kimnęliśmy się na polance obok portu. Gdy się obudziliśmy około 6:30, okazało się, że na podobny pomysł wpadło kilkudziesięciu innych chłopaków, którzy spali na trawie. Coś nie do pomyślenia dla dzisiejszych wystrojonych casuals. W tamtych czasach to była normalka, pieniądze szły tylko na alkohol i dziewczyny, a nie na drogie okulary przeciwsłoneczne i i-pody”
Inny kibic tak relacjonuje swój pobyt w Madrycie: „Zanim dotarliśmy do Madrytu, skończyły się nam pieniądze; świetnie się bawiliśmy na wybrzeżu, ale drogo nas to kosztowało. Do stolicy przyjechaliśmy z kilkoma funtami w kieszeni. (...) Aby przeżyć musieliśmy kraść żywność w sklepach. A nie było to łatwe, bo byliśmy brudni, śmierdzący, poparzeni słońcem i wyraźnie odróżnialiśmy się od miejscowych. Wylądowaliśmy w hotelu, w którym noc kosztowała pięć funtów. W pokoju były cztery łóżka, a zamieszkało nas tam dziewięciu”.
O tym, że angielscy chuligani to niesamowici „modnisie” wiedzą wszyscy, którzy czytali w TMK artykuły o modzie brytyjskiej w dziale „Kibicowski styl”. Tak kibic Sheffield United przeżywa ubiór Anglików na wspomnianym hiszpańskim Mundialu: „Na pierwszym meczu w Bilbao atmosfera była niesamowita. Tak wtedy, jak i teraz, bez trudu na trybunach poznasz kibiców angielskich, bo po prostu są dużo lepiej ubrani niż te wszystkie inne zagraniczne dziwolągi. A więc byliśmy tam w eleganckich bluzach Slazengera, firmowych czapkach, szortach Freda Perry`ego i butach adidasa, a do tego ze starannie wystylizowaną fryzurą. Część z nas miała na sobie koszulki z buldogiem Bobbym. Wyglądaliśmy olśniewająco (...) Anglia wypromowała w Europie swój unikalny styl chuligański, uzupełniony modnymi ciuchami i nienaganną fryzurą. I my także mieliśmy w tym swój udział”.
Wśród 28 rozdziałów książki (każdy o innym kraju, lub innych Mistrzostwach Świata bądź Europy) oczywiście jest też rozdział polski, liczący tylko 9 stron, mimo że – jak zauważyli sami autorzy – reprezentacja biało-czerwonych jest bez wątpienia drużyną, na którą Angole najczęściej natrafiali w eliminacjach MŚ i ME. Nie zostaliśmy więc potraktowani w sposób szczególny, dla Anglików na szlaku byliśmy bowiem tylko jednym z wielu krajów do odwiedzenia. Oto fragment pierwszej odnotowanej wizyty na kadrze w Poznaniu w 1991 roku. Relacjonuje słynny Jason Mariner, legendarna (i mocno wykreowana przez media) postać wśród chuliganów Chelsea: „Czekali na zewnątrz. Banda niechlujnych skinów w wąskich dżinsach, śmiesznych butach sportowych i bluzach dresowych. Mimo że nie wyglądali najlepiej, to jednak rzucili nam rękawicę! Poszło nam nadspodziewanie dobrze i szybko ich przepędziliśmy”.
Zadziwiająco krótka jest notka z legendarnego dla nas meczu Polska-Anglia`93, w której Mariner całkowicie pomija wątki dotyczące awantur pomiędzy polskimi kibicami i gigantyczne walki Polaków z policją! Czyżby z angielskiego punktu widzenia nie działo się tam nic szczególnego?
Jakże znamienna jest natomiast relacja ze słynnej awantury w Parku Saskim w 1999 roku. Chcącym się z nią zapoznać odsyłamy do lektury książki, przytoczymy jedynie konkluzję: „Wiele osób jest zdania, że był to najczarniejszy dzień w historii angielskiej chuliganki (...) Większość chłopaków zgadza się co do tego, że Polacy są bardzo dobrzy u siebie, ale czy byliby w stanie przyjechać do nas na dwa dni przed meczem i szukać tu zadymy, albo stawić się na umówioną walkę w jakimś parku? Wątpię. Zanim tego nie zrobią, będą w tej samej lidze co reszta Europejczyków – w drugiej lidze.”
Również rozdział poświęcony tureckiemu motłochowi, który potrafił tylko z daleka rzucać kamieniami (w dodatku będąc w dużej przewadze), zawiera ciekawą refleksję autora; „Większość chłopaków przyznaje, że przez ostatnie 30 lat jedynie Polacy byli zainteresowani uczciwą, masową bijatyką”.
W książce „Hooligans” znajdziecie zarówno wspomniane tu jak i wiele innych pasjonujących wspomnień z chuligańskiego szlaku. Warto się z nimi zapoznać, choćby po to, aby wychwycić tu swoistą analogię z naszym polskim kibicowskim losem. Wiele razy bowiem podczas lektury można dojść do wniosku, że przechodzimy te same perypetie i przemiany co Wyspiarze, tylko jakieś 20 lat później...
„CONGRATULATIONS YOU HAVE JUST MET THE I.C.F.”
Cass Pennant
Wspomnienia angielskich chuliganów wydawane w formie książek ukazują się już od kilkunastu lat. Od dobrych kilku lat są też tłumaczone na wiele języków, już od dawna zaczytują się od nimi tacy np. Rosjanie. Polska długo była zaściankiem w tym temacie, dopiero rok temu ukazał się „Hoolifan” (autorstwa kibiców Chelsea), który spotkał się z dużym zainteresowaniem czytelników. Niecały miesiąc temu, nakładem tego samego wydawnictwa, światło dzienne ujrzała kolejna kultowa pozycja „Congratulations You have just met the ICF” (Gratulacje, właśnie spotkaliście ICF), autora Cassa Pennanta, czarnoskórego (sic!) chuligana z „Inter City Firm”, legendarnej bandy West Ham United ze wschodniego Londynu.
Dla znawców tematu to nic nowego, w Anglii „Congratulations...” ukazało się już w 2002 roku, a Cass jest jednym z najbardziej słynnych autorów książek poświęconych scenie chuligańskiej (od 2005 roku we fragmentach publikujemy w „TMK Plus” jego książkę „Top Boys”).
Jednak polskie wydanie to coś, na co czekaliśmy długo, nareszcie można w pełni odprężyć się i zasiąść do przenoszącej nas w czasie (do lat 70. i 80.) oraz przestrzeni (na Wyspy Brytyjskie) lektury. Przyznam szczerze, że gdy dostałem książkę do ręki, nie przeczytałem jej całej od deski do deski jednego wieczora. Czyta się ją po prostu nieźle, wciągają barwne opisy awantur o specyfice innej niż w Polsce. Zdobywanie sektorów i pubów, spontaniczne walki uliczne fajnie oddają klimat najlepszych lat angielskiego ruchu chuligańskiego. Opisy brzmią swojsko i zrozumiale, bo tłumacz – najwyraźniej kumaty człowiek – dostosował angielskie zwroty do polskiego „słownika kibicowskiego”. Klimatyczne są zwłaszcza luźne opowiastki o harcach rozwydrzonego bractwa, jak ta z wyjazdu do nadmorskiego Brighton: „Jaja mi odmarzały. Była trzecia w nocy, a my byliśmy na plaży. Mieliśmy nieźle w czubie i byliśmy głodni, ale Brighton było zamknięte, żadnych fast foodów, nic. Paru małolatów z Under Fives wpadło na pomysł, żeby się włamać do jakiejś kawiarni. Wynieśli ze sobą mnóstwo pudełek z mrożonymi burgerami. Chyba nie wpadli na to, że nikt nie miał ze sobą piekarnika, ani mikrofali. Jeden z tych gówniarzy powiedział jednak, żebyśmy się o to nie martwili, ponieważ na plaży jest jakaś łódka. Miała w baku sporo paliwa, bo zapaliła się jak marzenie. Najpierw mieliśmy zwałę, bo byliśmy zmarznięci i głodni, a teraz mieliśmy wielkie grillowanie. Żyć, nie umierać! Po chwili pojawił się gliniarz, który wyglądał, jakby za kilka dni miał przejść na emeryturę. Było nas tam około sześćdziesięciu, porozrzucanych na plaży i smażących burgery na kijach.”.
Ciekawie czyta się też rozdział poświęcony angielskiej scenie muzycznej (coś, czego w „Hoolifanie” nie było), który sporo wyjaśnia w kwestii angielskich subkultur. Bardzo istotna dla angielskich fanatyków była moda, zawsze byli prawdziwymi „strojnisiami”: „Gdy rozmawialiśmy z fanami Sheffield United, po niewyraźnych minach naszych chłopaków było widać, co myślą o połączeniu z nimi, tym bardziej, że wszyscy oni na sobie mieli skinhead`owskie ciuszki. Cała nasza grupa była z kolei elegancko odziana w ubrania najmodniejszych producentów (...)”. Ważne też były buty: „Korowód w martensach. Patrzyliśmy z uwielbieniem na swoje cudeńka – wypolerowane aż lśniły. Dyskutowaliśmy o wadach i zaletach stalowych czubów. Gdy pociąg zbliżał się do celu, sprawdzaliśmy, czy buty są dobrze zawiązane. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, ponieważ czeka je sporo ciężkiej pracy”.
W porównaniu z „Hoolifanem” jest tu dużo mniej wątków autobiograficznych, czy prób analizy socjologicznej istoty ruchu hooligans, a właściwie nie ma ich prawie wcale. Są za to dziesiątki czystych chuligańskich relacji z krwawych lat „angielskiego koszmaru”. Ta książka kibicowska ma aż 25 rozdziałów, większość z nich poświęcona jest rywalizacji ICF z danym, konkretnym klubem, a z całości wyłania się obraz najsilniejszej (zdaniem autora) bandy na Wyspach Brytyjskich. I tak w jednym rozdziale biją Tottenham, w kolejnym Man City, dalej padają Chelsea, Newcastle, Leeds, ekipy z Walii i Szkocji itd. W zasadzie najwięcej kłopotów potrafili sprawić West Hamowi fanatycy Manchesteru United, obu klubów z Liverpoolu oraz przede wszystkim Millwall. To z tą ostatnią bandą ICF toczyło walkę o prymat w Londynie.
Początki ICF to rok 1974, oto fragment jednej z pierwszych akcji tej młodej wówczas bandy (mecz wyjazdowy z Aston Villa): „Mieliśmy dobrą pozycję do ataku. W mgnieniu oka tłum pod nami się rozrzedzał, a tysiące tubylców uciekało na murawę. W trakcie ich ucieczki powstała olbrzymia luka między nami, a uciekającymi, co pozwoliło im się zorientować, że jest nas nie więcej niż pięćdziesięciu. Ta chwila była jednak niesamowita, przegoniliśmy ten cały pieprzony sektor. Panika była olbrzymia. Nikt nie miał pojęcia kim jesteśmy, łącznie z fanami West Hamu siedzącymi w przeciwnej części stadionu. I pomyśleć, że jeszcze w zeszłym sezonie goniliśmy dzieciaków na meczach juniorów.”
Do kibiców Chelsea, w Polsce uznawanych obiegowo za liderów angielskiego chuligaństwa, West Ham, jak się okazuje, nie miał większego szacunku. Wycinek opowieści o zdobywaniu młyna fanatyków CFC na Stamford Bridge: „Bill Gardner, prawie dwumetrowy olbrzym z jasną fryzurą, przechodzi przez kołowrotki, strzegące wejścia na sektor Chelsea-The Shed. Mija je, nie oglądając się za siebie. Nie upewnia się, czy reszta naszych, zebrana na placu przed wejściem, idzie za nim (...) Im jest bliżej szczytu schodów, tym więcej chłopaków z Chelsea zaczyna się wycofywać. Gardner stanął w końcu naprzeciwko nich. Jestem wystarczająco blisko, aby słyszeć jego sławne przywitanie: „Witam panów, jestem Bill Gardner”. Jak tylko Bill skończył się przedstawiać, tuż przed nami tworzy się ogromna luka. Na twarzach stojących wokół chłopaków rysuje się przerażenie, ich oczy mówią „My wcale nie jesteśmy z Chelsea, już nie””.
Do nielicznych porażek należy zaliczyć starcia na terenach Millwall w południowym Londynie, jak to, kiedy ICF planując zasadzkę, samo wpadło w pułapkę rywali: „Nadszedł ten moment, gdy obie strony powinny na siebie ruszyć i twardo walczyć na śmierć i życie. Tak się jednak nie stało. Wokół mnie było czterech, czy pięciu solidnych chłopaków, z którymi powoli ruszyliśmy do przodu, ale nasi rywale natarli nas nas, machając swoimi kijami. Kątem oka widziałem, że część naszej ekipy zaczyna się wycofywać. A właściwie nie tyle zaczęli się wycofywać, co raczej spieprzali jak zające. Dotarło do nas, że chcąc ich zaskoczyć, sami wpadliśmy w pułapkę. Pomimo wszystko wciąż byłem przekonany, że jest nas wystarczająco dużo i mamy odpowiednią ekipę, aby skutecznie o coś zawalczyć. (...) Nagle dostałem w łeb bejzbolem i padłem na ziemię. Gdy podniosłem głowę, widziałem wokół siebie wyłącznie kibiców Millwall (...) Nasze upokorzenie na New Cross stało się tematem rozmów na wszystkich londyńskich stadionach. Wszyscy nasi rywale przyjęli tą wiadomość z wielką radością.”
Wielką niezwyciężoną epopeję ICF kończy w 1986 roku awantura z Manchesterem United, na płynącym do Holandii promie, który z powodu przelewu krwi zawrócono do Anglii. W wyniku tego skandalu UEFA zaostrzyła karę angielskim klubom, które rok wcześniej po Heysel wykluczono z europejskich rozgrywek na kilka lat. Po tym wydarzeniu grupa stopniowo przestała istnieć i dziś stanowi co najwyżej liczną rzeszę przyjaciół i kolegów „po szalu”.
Książka ma jedną niewątpliwą zaletę – pozwala przyjrzeć się z bardzo bliska specyfice angielskich awantur, poznać istotę tamtejszego ruchu hool`s i zweryfikować naszą dotychczasową wiedzę o nim. Okazuje się bowiem, że nasze pojęcie o Angolach było bardzo mgliste i schematyczne. Bo kto by przypuszczał, że w Anglii we wczesnych latach 70-tych rozrywką fanatyków było krojenie szalików, a w latach 80-tych w bardzo powszechnym użyciu był sprzęt, i to ten najostrzejszy? Albo, że jedna ekipa zbierała zdjęcia bojówkarzy wrogiej bandy, niczym obecnie w Polsce? Po lekturze „Congratulations...:” można spojrzeć inaczej np. na pamiętną awanturę w Parku Saskim`99, po której obici Angole tak płakali nad użytymi przez Polaków „przedłużaczami”, zapominając, co wyrabiali u siebie z grubsza biorąc dekadę wcześniej.
Dla nas angielscy chuligani wyglądają jednolicie, jednak książka obrazuje ogromne różnice regionalne w ubiorze, akcencie itd. Wiele mówiło się o tym, że ekipy angielskie trzymają się razem na kadrze. Tymczasem chuligani West Hamu czuli się tak silni, że nawet tam chodzili swoimi ścieżkami, stroniąc od innych i co ciekawe, dość często dochodziło na reprezentacji do awantur pomiędzy zwaśnionymi ekipami! Fragment relacji z wyjazdu do Francji: „Działo się to w paryskim metrze, kibiców West Hamu było tam mniej więcej sześćdziesięciu, głównie Under Fives. Ja byłem jednym z najstarszych. Na stacji Gare De L`or do pociągu wsiadło mnóstwo chłopaków z Chelsea, więc wysłaliśmy Nazi Micka i jeszcze jednego kolesia na przeszpiegi. Chuligani Chelsea ustalali między sobą, że jak pociąg dojedzie do stacji docelowej, zaatakują West Ham. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że ich przeciwnik jest uzbrojony w metalowe rurki i toporki. Jak wjechaliśmy na przystanek, drzwi się otworzyły, a my wyskoczyliśmy na peron, pokazaliśmy nasze zabawki i spytaliśmy, czy mają jakiś problem.”
Z lektury tej książki kibicowskiej można wywnioskować, że organizacja angielskich bojówek była jednak słabsza niż obecnie w Polsce. Nasze ekipy wydają się bardziej zdyscyplinowane i hermetyczne. Tam natomiast dużo było miejsca na spontaniczność, w większości przypadków kto chciał, ten po prostu jechał pociągiem i brał udział w zamieszkach. Ekipy angielskie nie mogły znać się tak dobrze jak polskie, skoro było tak dużo anonimowości, że jedna z popularnych sztuczek polegała na... wmieszaniu się po cichu w szeregi przeciwnika (czy to w drodze na mecz, czy już na stadionie), tak, aby się nie zorientował, a następnie... atak od środka!
W rywalizacji angielskich ekip, podobnie jak polskich, zdarzały się także te najtragiczniejsze przypadki. W rozdziale poświęconym awanturom z Arsenalem czytamy „Spośród wszystkich naszych skutecznych wjazdów na North Bank na Highbury, najbardziej spektakularną akcją była ta z roku 1982, gdy ktoś odpalił świecę dymną. Dzień ten okazał się najtragiczniejszym w historii spotkań obu grup fanów, bo w wyniku starcia przy stacji Finsbury Park śmierć poniósł jeden z kibiców Arsenalu. Dziennikarzy poniosło i pisali, że przy ofierze pozostawiono wizytówkę West Hamu-nigdy tego jednak nie udowodniono. Od tej chwili wszystkie ekipy zaczęły szukać dla siebie nazw i drukować własne wizytówki. (...) O tragedii dowiedzieliśmy się dopiero wtedy, gdy policja zaczęła każdemu z nas robić zdjęcia. Myśleliśmy, że chcą nas zawinąć. To były czasy, gdy działalność rozpoczynała Jednostka Wywiadu Kryminalnego. W efekcie zajścia, nigdy więcej nie udało nam się dostać na North Bank...”
Książka kibicowska Cassa Pennanta jest swoistym hołdem dla tamtych nieustraszonych wariatów, będących inspiracją dla podobnych grup w całej Europie. Dziś to my drwimy z Anglików, bo się obecnie nie liczą, są to przeważnie brzuchaci panowie, którzy większą uwagę przykładają do najdroższych ciuchów, niż szukają zadymy. Ale historia chuligaństwa mówi sama za siebie i stawia „Synów Albionu” w roli legendarnych gigantów i pionierów ruchu. Pozwala to im patrzeć na resztę Europy z wyższością, bo Anglia to nie tylko kolebka futbolu, ale i stadionowego fanatyzmu w tym najostrzejszym wydaniu.
P.S. W chwili, gdy kończyłem czytać książkę, życie dopisało kolejny rozdział. 26 sierpnia odbyły się derby West Ham-Millwall. Jak dowodzi przebieg meczu, ciśnienie towarzyszące tej rywalizacji kibiców istnieje do dziś. Kibice na boisku, bitwa z policją, latające butelki, armatki wodne, a nawet gumowe pociski. Jeszcze Anglia nie zginęła?
Sklep TMK - pełna hooltura! Clothes, fanzines, pyrotechnics!