NIE TYLKO ODZIEŻ ULICZNA: RACHUNEK SUMIENIA - ZAZDROŚĆ
Jednym z najbardziej uderzających aspektów religii chrześcijańskiej jest uniwersalność przekazu – dwa tysiące lat, a pewne rzeczy pozostają niezmiennie. Oczywiście, zmieniają się interpretacje, zmieniają się papieskie dekrety, ale pewne prawdy pozostają ponadczasowe, co wymaga szacunku nawet niewierzących czy składających hołd innym bogom. Im dłużej rozliczamy się tutaj wewnętrznie w naszym rachunku sumienia, tym bardziej dociera: my, kibice, idziemy tą samą drogą, którą kroczyły już miliardy ludzi, którymi kroczyły tysiące grup, setki subkultur. Po omówieniu połowy z grzechów głównych, nadszedł czas na dwa, które dotyczą dosłownie każdego z nas, nawet abstynentów! Zazdrość oraz tzw. nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu.
Generalnie najprostsza droga do omówienia tych grzechów prowadzi przez ponowne rozłożenie na czynniki pierwsze „biznesowej” narośli na tkance kibicowskiej. Przecież to właśnie wiecznie nienasycone żądze doprowadziły nas do sytuacji, gdy coraz mocniej rzeczywistość stadionową kształtowały i kształtują zwyczajne interesy. Ale to pójście po linii najmniejszego oporu. Bo przecież w praktyce – zazdrość i nieumiarkowanie dotyczą wszystkich, od ludzi z miasta, po najzwyklejszych pikników.
W czym tkwi często sukces ekip z miast derbowych? Rywalizacja prowadzi do rozwoju. Tam, gdzie inni mogliby osiąść na laurach, rywale z wyrównanych pod względem kibicowskich miejscowości muszą wiecznie się doskonalić, wiecznie pracować, wiecznie udowadniać, że są lepsi. To jest pozytywny aspekt, który latami napędzał do działania: ultrasów do coraz bardziej fantazyjnych pomysłów, chuliganów do coraz większego wysiłku, wyjazdowiczów do wykręcania coraz lepszych liczb. Zazdrość jest tutaj naturalną konsekwencją – do pewnego momentu stanowi bodziec do rozwoju. Zazdroszczę tym drugim – frekwencji, siły chuligańskiej, graficiarzy – więc staram się pracować nad sobą, by to zmienić. Niestety, w połączeniu z nieumiarkowaniem – także i tę pozytywną zazdrość ruch kibicowski przepoczwarzył w potworka.
Ileż to razy w złotej erze polskiego kibicowania wznosiliśmy się ponad podziały? Nawet w tych najdzikszych latach dziewięćdziesiątych ekipy potrafiły zorganizować słuszny krzyk gniewu na policyjną bezkarność i brutalność, której ofiarą padł chociażby Przemek Czaja. Początek XXI wieku to dynamiczny rozwój ekip, ale też pakt poznański, rozwój stowarzyszeń, wspólne bojkoty, czasem pomoc najbardziej zaciekłym wrogom. Gdy w środowisku pojawiał się wróg – jak choćby ITI czy Hydrobudowa, Polska Kibolska z miejsca się jednoczyła, często bez spoglądania na własne koszty czy straty. Wiele razy zastanawialiśmy się – czy ultraprotest w dzisiejszych warunkach byłby możliwy do zorganizowania? Czy akcja pokroju niemieckich protestów przeciw poniedziałkowym meczom w polskich warunkach trzeciej dekady XXI wieku w ogóle miałaby szansę zaistnieć?
Odpowiedzi brzmią: nie i nie. W zazdrości i nieumiarkowaniu doprowadziliśmy do momentu, gdy dozwolone są wszystkie chwyty, a co za tym idzie – gdy nie ma żadnej możliwości współpracy, żadnej platformy do choćby tymczasowego pojednania z wrogiem. Przesuwanie granic trwało długo, ale jak to z przesuwaniem granic – im dalej w las, tym większa śmiałość, by iść jeszcze głębiej, by zrobić ten kolejny krok. Na początku jakieś niewinne szarpaniny na manifestacjach patriotycznych, albo przy okazji meczów reprezentacji. Równolegle też zmiana reguł działania w miastach. Gdzieś pojawił się pierwszy sprzęt, potem ten sprzęt został naostrzony. Gdzieś indziej zamiast wiecznego polowania po osiedlach, postanowiono punktowo czaić się pod pracą rywala. Obecność rodziny przestała być gwarancją bezpieczeństwa, propozycja honorowego wyjścia na pięści coraz częściej brzmiała jak jakiś bełkot dziada, który przybył z XVIII wieku. Straciły na znaczeniu tradycyjne sposoby walki, urosły te nastawione na szybką eliminację rywala, nawet jeśli odbywało się to z nagięciem czy złamaniem pewnych przyjętych lata temu zasad.
Naprawdę wiele spustoszenia w polskiej rzeczywistości kibicowskiej narobiły sześćdziesiątki, świadkowie koronni oraz inne konsekwencje nieudanych biznesów. Ale w kwestii samych zasad? Zaczęło się od zazdrości i coraz mniej zdrowej, coraz bardziej bezwzględnej rywalizacji. Nagle przestały być aktualne dawne zgody – bo obiektem zazdrości stały się mocarne, choć momentami trochę egzotyczne koalicje. Zgredzi ogólnie zaczęli przeszkadzać – bo nieco psują nienaganną prezencję sektora gości wypełnionego rosłymi osiłkami w czarnych koszulkach ulicznych. O ile zgredzi nie pasowali do tego świata fizycznie, to jeszcze bardziej abstrakcyjne wydawały się ich zasady.
Odejście od tego, co przez lata tworzyły pokolenia fanatyków, to kwestia paru lat. Najpierw delikatnych, niemal niezauważalnych ruchów, potem już gigantycznych susów jak pamiętne Euro 2016, które wywróciło polską scenę kibicowską do góry nogami. Wielu świeciła się lampka alarmowa – jak uwierzyć, że ktoś, kto lekceważy reguły ustalane przez dekady, nie złamie tych wszystkich świętych przykazań i w pozostałych punktach? Jak pokazuje kariera niektórych architektów przetasowań na polskiej scenie – tak jak z nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu, raz się złamiesz – będziesz się łamać coraz częściej, z coraz bardziej błahych powodów.
To o tyle smutne, że w teorii cele były dobre. Rozwój. Doskonalenie. Powiększanie siły, wpływów. Niestety, szybko okazało się, że pokusą nie do przezwyciężenia są drogi na skróty. Efekty bez pracy. Korzyści bez inwestycji. Wejście na salony bez otwierania drzwi. Grzeszna ludzka natura zamieniła pęd do doskonałości w drogę znaną jako „po trupach do celu”. A kto do celu idzie po trupach – musi się liczyć, że i po jego truchle kiedyś ktoś się przespaceruje.
Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Grzech niby podobny do chciwości, ale jakże różny? Nie jest przypadkiem, że wszystko łączy się dodatkowo z zazdrością i uczy nas – kto chce szybko, dla siebie, bez patrzenia na innych, ten prędzej czy później za to zapłaci. Po ostatnich kilku latach wydaje się, że ta pozytywna zazdrość, napędzająca do działania i stymulująca do rozwoju, już z polskich stadionów uleciała. Ale nawet i ta zazdrość, która prowadzi wyłącznie do wyniszczenia rywala powoli ustępuje miejsca innemu z grzechów. Gniewowi. Ale ten omówimy za miesiąc, razem z ostatnim i chyba największym naszym kibicowskim grzechem – lenistwem.
Źródło: miesięcznik "To My Kibice" nr 244. Kopiowanie dozwolone pod warunkiem podania linka do bloga Sklepu TMK.