NIE TYLKO ODZIEŻ ULICZNA: WSPÓŁCZESNY STYL KIBICOWSKI
Powstają retoryczne pytania o rozwiązanie patowej, wydawałoby się, sytuacji. Powiedz mi zatem, jakie Ty sam wprowadzasz rozwikłanie tematu w swojej ekipie? Wielu usuwa się w cień, odbija, bo nie pasują pewne układy – ok, Twój wybór. Ale tym samym dajesz właśnie zielone światło do robienia tego, co chcą ci, na których sam psioczysz. Pewnie, że trudniej zostać i sprzeciwiać się machinie – tym bardziej, że doskonale wiemy, iż grozi to całkowitym wykluczeniem z ekipy. Ja rozumiem ten tok postępowania – za wiele do stracenia, nie warto się użerać, ostatecznie więcej można stracić, aniżeli zyskać. A pomyślałeś, że takie samo podejście może mieć multum ludzi działających, którzy mieliby choćby palić race? Sam Ty – paliłbyś notorycznie race wiedząc, jakie czekają Cię konsekwencje? Przyczyn takiego stanu rzeczy jest mnóstwo, że wspomnę tylko, że młodzież dziś żyje zupełnie innymi realiami (nie oznacza to, że złymi – po prostu tworzą swoją przestrzeń). Ale w tym wszystkim potężną cegiełkę my sami dołożyliśmy – dając taki, a nie inny przykład. Najzwyczajniej w świecie nie wypracowaliśmy i nie wyuczyliśmy w młodych prawdziwego fanatyzmu, jakiego oczekiwalibyśmy, by oni w sobie mieli. Nasze dążenie do bycia najlepszymi skupiło się wokół walki, zatem młodym nie wpajano, że przede wszystkim liczy się klub, miłość do barw, wspieranie go na wyjazdach. 20-25 lat temu weszliśmy sami na sale treningowe chcąc pogrążyć nietrenujących rywali i w chwili obecnej coraz więcej ekip wygląda tak, że wszyscy aktywni trenują. Dziś wyjazd to nie przygoda, to nie alkohol, to nie zabawa i, przede wszystkim, to nie chęć wspierania klubu, lecz jedynie okazja do kolejnej konfrontacji. Zwyczajnie zjebal***y to sami. Był taki moment, że śmialiśmy się z chłopaków nie śpiewających w młynie na sektorze czy na wyjeździe. Była ich wtedy zawsze jakaś mniejszość. Przykra konkluzja jest taka, że to oni dziś tworzą scenę, ubrani w swoje fighterskie ciuchy. Przegapiony został moment, w którym tych nieśpiewających trzeba było wskazywać palcem i zwracać uwagę, w ostateczności wyrzucić z młyna. Po prostu, ot tak – dla przykładu, by nikt już więcej tak nie postąpił, bo spotka go ten sam los. To zadanie należało do starszyzny, która w większości ekip miała swoje miejsce na stadionie, ale i pozycję w głosie całościowym ekipy, a dziś przestała mieć w zasadzie jakiekolwiek mentorskie znaczenie, odgrywać jakąkolwiek istotną rolę.
Rozwiązanie na dziś? Nie ma takowego. Czy takowe jest jednak w ogóle potrzebne? Czy to, że ruch kibicowski się kurczy oznacza, że nie przetrwa? Czy to, że jakiś fotograf nie ma czego fotografować na meczach, bo nie ma piro czy opraw, oznacza, że scena jest słaba? Owszem – może nie bijemy racami i choreografiami po oczach, ale wciąż trwamy. Może dajmy tym nowym pokoleniom zwyczajnie wypracować swój styl?
Dziś do upadku obecnego porządku (i zarazem wytworzenia się nowego, co zdecydowanie lepiej brzmi w odbiorze, bowiem pamiętajmy o jednym – zawsze jest tak, że coś się kończy i zarazem coś zaczyna) możemy zaliczyć:
1) Całkowity brak jedności na scenie
2) Skupienie niemal zupełne na chuligance
3) Uwikłanie sceny kibicowskiej w najróżniejsze konfiguracje nastawione na pieniądze (wszelakie programy rządowe, wpływy ze sprzedaży przekazanej przez klub puli biletów itp.)
4) Silne represje odrzucające gro kibiców od fanatycznego życia. To zamknięty krąg – chcąc jeździć i coś znaczyć – musisz trenować. Jak trenujesz i walczysz – wcześniej czy później trafisz na problem z prawem. Zgodnie z hasłem z jednej z koszulek odzieży ulicznej "Nie jeżdzisz nie ćwiczysz to się nie liczysz".
Jestem gorącym zwolennikiem włoskiej sceny kibicowskiej, to dla wielu żadna nowość. Boli mnie, że ludzie wyśmiewają Włochów, że to p***y, że walczą na pasy i obrzucanie się koszami. Tyle, że tam ta tradycja trwa od początku ruchu kibicowskiego – już jakieś 50 lat. Niezmiennie. Trzyma tam całość coś, co po prostu pokolenia kultywują od lat. I nadal robią nieskomplikowane oprawy – zwyczajnie tam jest inaczej, od zawsze tak samo, więc można rzec – normalnie – w tym sensie, że wchodząc tam w kibolkę w latach 80., 90. czy w XXI wieku, zawsze trafiasz na ten sam grunt - niezmienne zwyczaje i zasady. Nikt się z nikim nie ściga, nie rozlicza ile zostało odpalonych rac (co za kabaret – jakie to ma znaczenie?), nie produkuje bezmyślnie kolejnych sektorówek, bo tak trzeba. U nas wciąż ewoluujemy "ku doskonałości" (?), nie ma świętości, brak pamięci o kibolskiej tradycji, rywalizujemy – czasem zupełnie bezsensownie zatracając punkt zaczepienia sensu naszej kibicowskiej egzystencji. Bo trzeba więcej, bo trzeba dokładniej, bo trzeba lepiej, bo trzeba bardziej efekciarsko i z rozgłosem – poniekąd niektórzy zachłysnęli się blichtrem medialności. Każda epoka kibicowska w Polsce czymś się charakteryzowała. Lata 90. – pełen spontan i walka wszystkim, co pod ręką, początek XXI wieku – rozkwit barwnych opraw z odpalanymi tonami pirotechniki oraz mody na uliczne ciuchy typu Pitbull, czy Ofensywa. Wreszcie chwile obecne – odwrót od tego, co jeszcze niedawno nas stanowiło. Być może to niektórych odrzuca i boli? Bo, gdyby to, co mamy dziś, nastąpiło zaraz po latach 90., to... chyba byłoby to w miarę normalne. Nastąpiła jednak era pięciu opraw na mecz.
Tak sobie wymyśliliśmy i sami to robiliśmy będąc młodzi. Co chcieliśmy tym nadgonić? Nie odpowie na to zapewne już nikt. Dziś małolaci wybierają inną drogę – dajmy im wolną rękę, jednocześnie będąc przy nich.
Cały czas podkreślam – sednem ruchu kibicowskiego nie są race. I nie są oprawy. Ktoś kto tak uważa jest w wielkim błędzie. Sednem kibicowania jest FANATYZM. A przez to rozumiem: miłość do piłki nożnej jako ogółu, uwielbienie klubu, jego barw, tradycji i historii, jeżdżenie za nim, wsparcie wokalne. To są absolutne kamienie węgielne ruchu ultra’. Pokazanie wrogowi – mamy jaja przyjechać tutaj i jeszcze wam cisnąć. Wszystko inne jest dodatkiem – owszem barwnym i efektownym, ale nadal dodatkiem. Ultra' nie oznacza choreografii i racowisk. Ultra' to być przy klubie, obrona swojego rewiru, bycie na meczu, nawet, gdy jest się małą ekipą i pokazanie, że JESTEŚMY. Póki co, mimo niespotykanych na żadną skalę i w żadnym europejskim państwie kibicowskich represji, scena jakoś się broni. Młodzi jakoś dają radę. Czy my byśmy na ich miejscu dziś zostali kibolami? Odpowiedz na to pytanie sam przed sobą – czy dziś paliłbyś race, lałbyś się z psami mając na głowie pewne jak w banku takie konsekwencje, z jakimi aktualnie zmaga się młodzież? Ja osobiście chyba nie podjąłbym się odpowiedzi na te pytania. Przypuszczalnie zachodzi we mnie obawa wielce prawdopodobnych odpowiedzi negatywnych. Pamiętajmy o tym przy kolejnym rozliczaniu obecnych młodych pokoleń kibicowskich.
Autor: Tifosi foto
Niniejszy artykuł pochodzi z miesięcznika "To My Kibice" i jest jego intelektualną własnością. Kopiowanie dozwolone jedynie pod warunkiem podania źródła i linka do strony tomykibice.pl