POLSKIE SUBKULTURY - GITOWCY
Protoplaści gitowców pojawili się w Polsce na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego stulecia, w nieistniejącym już warszawskim zakładzie karnym na “Gęsiówce”. Byli to tzw. “grypsujący”, mający swój wewnętrzny kodeks postępowania i powiązani mocną więzią wzajemnej solidarności. Szybko rozprzestrzenili się w zakładach poprawczych głównie w Warszawie, Łodzi i we Wrocławiu. Od 1965 roku w Łodzi “grypsujący” zaczęli stosować swoje zwyczaje i terminologię, to właśnie wtedy pojawił się pierwszy raz określenie "git-człowiek". Zjawisko to w 1969 roku wyszło poza mury zakładów poprawczych i zakładów karnych, wkrótce zostając największą „ideologią” młodzieżową w Polsce! Wystarczy powiedzieć, że w Warszawie, jako członków i sympatyków gitowców określano około 40% uczniów zasadniczych szkół zawodowych i techników. Gitowcy tworzyli hermetyczne, wzajemnie wspierające się, kilkuosobowe grupy. Wewnątrz tych grup stosowali własne zasady postępowania, własną hierarchię wartości opartą na zaufaniu i wzajemnym wspieraniu się. Stosowali również specyficzny język, będący mieszaniną slangu młodzieżowego i grypsery, zakazujący używania pewnych słów i zwrotów z oficjalnego, kulturalnego słownictwa. Funkcje przywódcze w takiej grupie obejmowali najlepsi w bójkach, odważni, “nie pękający”. Pobyt w zakładzie karnym, czy poprawczym, był tutaj oczywiście dodatkowym atutem. Gitowcy wykorzystywali nie gitów (“frajerów”), od których wyłudzali pieniądze, lub wykorzystywali ich w inny sposób. Kobieta (poza matką i siostrą) była tylko i wyłącznie obiektem seksualnego wyładowania. Git-ludzie prezentowali „programową” nienawiść do socjalistycznej milicji, sądów, członków organizacji politycznych typu PZPR, ZSMP oraz wszystkich współpracujących z tymi organizacjami (czyli “kapusiami”).
Wpływ na kierunek rozwoju subkultury miała też zachodnia rewolucja „dzieci kwiatów”, która i w Polsce miała swoich licznych zwolenników, w postaci skonfliktowanych z gitami hippisów. Ze strony „dzieci kwiatów” nie groziło nikomu żadne niebezpieczeństwo, oni chcieli tylko spokoju. Gitowcom nie podobało się w nich wszystko, począwszy od długości włosów, na sposobie bycia skończywszy. Bardzo szybko gitowcy stali się silniejszą grupą od hippisów i - co znamienne - wyparli ich z ulic większości polskich miast. Pacyfistycznie nastawieni hippisi dominowali w liceach oraz wśród studentów, gitowcy wśród młodzieży robotniczej. Wizytówką gitowca była wytatuowana przy prawym oku niebieska kropka zwana “cyngwajsem”. Na powiekach kropki, tzw. śpioszki. Z kolei kropka między oczami to tzw. "świr". Na palcach litery - skrót PSM czyli: „pij słodkie mleko, pamiętaj słowa matki, pier*ol same małolatki”, czyli poprzednik dzisiejszych zwrotów "tylko dla kumatych" typu ACAB, CHWDP, BSNT ("Braci się nie traci"), czy KMWTW ("Kto ma wiedzieć ten wie"), spotykanych na flagach, tatuażach, a także bluzach. koszulkach i innych elementach odzieży ulicznej. Na rękach niekiedy nacięcia brzytwą lub żyletką (“sznyty”). Jednak nosili się całkiem znośnie: wyprasowana koszulka, spodnie na kancik, kurteczka z ortalionu, krótkie fryzury (“na małpę”). Ludziom to nawet odpowiadało. Taki dobry chłopak z sąsiedztwa, a że czasem coś zmajstruje? Normalne, młody to musi się wyżyć. Lepsze to, niż te długowłose naćpane tałatajstwo :-)
Gitowcy dzielili ludzi na trzy części: pierwszą określali mianem „git”, czyli w porządku i byli nimi tylko oni sami - gitowcy. Drugi typ to „frajerzy”, którymi nazywano hippisów, choć częściej pod ich adresem kierowano określenia typu „szmata”, a trzeci, przejściowy, czyli „po chu*u”, przyporządkowany został tym, co nie zaliczali się ani do gitowców, ani do frajerów. Własne grono gitowiec traktował po bratersku. Nikt swojemu tu krzywdy nie zrobił. Owszem, bili się między sobą, ale honorowo. Charakternie, solo. Jeden na jednego, dziewczyn się nie ruszało. A jak była wojna, to ulica szła bić się z ulicą, dzielnica z dzielnicą. Ktoś poszedł na obce rewiry i dostał oklep... Kiedy wrócił do siebie, opowiadał co się stało, a wówczas ekipa się zbierała i leciała szukać winnych po obcych podwórkach. Albo się umawiało na wojnę w konkretnym miejscu - taka honorowa, pierwotna wersja dzisiejszych "ustawek". Autorka jednego z ciekawszych artykułów o gitowcach wspomina: “Nigdy nie było tu narkotyków. Jak przyjeżdżali hipisi to byli ścigani i bici, obcinane włosy mieli. Znałam to całe gitowskie środowisko. Wychowałam się tu od dziecka i chodziłam do szkoły. Lubiłam tych ludzi. Bo dawali się lubić. Nigdy jednak nie wniknęłam głębiej w to środowisko. Nie poznałam ich grypsery. Ale na milicję wszyscy mówili - psy. “
Powstanie pierwszych grup szalikowców na stadionach (lata 1972-1974) zbiegło się z okresem dominacji gitowców na ulicach polskich miast. Istniała tu ciekawa zależność - w miastach, gdzie ruch "gitowców" był najsilniejszy, najwięcej było też szalikowców. To, że na meczach wśród młodszych kibiców, tworzących pierwsze kibolskie młyny, dominowali wówczas gitowcy, nie podlega wątpliwości. Szalikowcy przejęli od git-ludzi większość fundamentalnych zasad - nienawiść do milicji i zakaz jakichkolwiek z nią kontaktów, silną wewnętrzną solidarność wewnątrz grupy ("jeden za wszystkich wszyscy za jednego"), niechęć do wszelkich oficjalnych, odgórnych struktur i niezależność do świata dorosłych (w tym stadionowych "dziadków"). Tak jak gitowcy, tak i kibole wybierali za przywódców grupy ludzi odważnych, silnych, dobrych w bójkach, ale nade wszystko "twardych". Protoplaści ultras i hooligans silnie manifestowali swoją odrębność. Gitowcy malowali sobie kropki na pięściach i w kącikach oczu, szalikowcy zaś zakładali na szyję szalik lub flagę - tylko oni nosili takie akcesoria w latach 70., 80., a nawet i 90. ubiegłego stulecia. Dopiero w XXI wieku moda na noszenie szalików upowszechniła się w Polsce także wśród zwykłych kibiców, prawdopodobnie wzorem mody z zachodu i meczów reprezentacji Polski. Kumaci kibice zmienili zaś swoje sposoby indentyfikacji na inne elementy ubioru - bluzy, koszulki z napisami klubowymi, ekipowymi lub ogólnochuligańskimi, dotyczącymi niepisanych reguł ulicy. To wtedy w Polsce na osiedlach i stadionach rozpowszechniła się odzież uliczna i kibicowska, której jednym z filarów jest nasz sklep.
Wracając jednak do głównego wątku. Poprzez przejęcie "ideologii" gitowców, szalikowcy rozprzestrzenili się poza stadionami. Szalikowcem nie było się już tylko na meczu, czy krótko przed nim, szalikowcem (tak jak i gitowcem) było się cały czas, na swoim osiedlu, dzielnicy. W szalikach chodziło się na co dzień, grupy szalikowców określały swoje terytorium, walczyły z szalikowcami sąsiedniego klubu. Lata 90. to prawdziwy wysyp awantur na stadionach i na trasach dojazdowych (najczęściej w pociągach), dzikich walk z policją i kibicami innych drużyn. Zachowania te i dziś są równie silne, a przy okazji są niemalże ewenementem na skalę światową, gdyż w innych krajach walka o prymat wśród kibiców ogranicza się zazwyczaj do dnia meczu (z małymi wyjątkami typu Grecja) i dotyczy przeważnie wąskich chuligańskich grup. W drugiej połowie lat 70-tych, gdy gitowcy zaczynali w szybkim tempie znikać z polskich miast, szalikowcy mieli się wyśmienicie, wciąż rozwijając swój ruch.
Artykuł jest własnością intelektualną miesięcznika "To My Kibice" , z którym nierozerwalnie związany jest Sklep TMK - najlepszy sklep kibicowski w polskim internecie. Kopiowanie tego artykułu jest dozwolone pod warunkiem podania źródła w postaci linka do tej strony/bloga.