HISTORIA POLSKIEGO RUCHU KIBICOWSKIEGO
Zorganizowany ruch kibicowski w Polsce sięga początków lat siedemdziesiątych XX wieku. Pierwsze dopingujące grupy kibiców pojawiły się na trybunach stadionów Polonii Bytom i ŁKS Łódź, następnie Legii Warszawa i Lechii Gdańsk, a wkrótce także w innych większych miastach.
W tamtych czasach dwóch kibiców rożnych klubów postanowiło zamanifestować swą miłość do drużyny w inny sposób, niż tylko chodzenie na mecze. Ich pomysłem było stworzenia własnego szalika w barwach klubowych. Tymi dwoma kibicami byli fani ŁKS-u Łódź oraz Polonii Bytom. Długo trwał spór nad tym, kto tenże szalik miał pierwszy. Ostatecznie stanęło na woli łodzianina, a wyznacznikiem jego racji okazało się bardziej profesjonalne wykonanie szala – był on bowiem tzw. dziargany, podczas gdy Polonista miał szal ze zszytych kawałków materiału. Tak mówi legenda przekazywana przez lata. Jednak według Bogdana Kurka – kibica Polonii tworzącego ruch kibicowski w Bytomiu od podstaw – to kibice Polonii byli bezsprzecznymi pionierami w sprawie flag, szali i generalnie barw klubowych. Już nie legendą, a faktem była pierwsza wycieczka na wyjazd, podczas której fani byli jako cała grupa przyozdobieni w klubowe szaliki. Byli to właśnie fani bytomskiej Polonii. Wyjazd miał miejsce na Górnik Zabrze w sezonie 1972/73.
Dla kibiców stołecznej Legii wielką inspiracją była wizyta w Warszawie kilku tysięcy fanów Feyenoordu Rotterdam w Półfinale Pucharu Europy (odpowiednika dzisiejszej Ligi Mistrzów)! Wydarzenie to miało miejsce 1 kwietnia 1970 roku. Z powodu „Żelaznej kurtyny” nie było możliwości oglądania zachodniego futbolu w TV, więc sposobność ujrzenia na żywo zorganizowanych fanów z Holandii była nie lada wydarzeniem, gdyż w Polsce takiego stylu kibicowania nikt jeszcze nie praktykował. Jak wspomina tygodnik “Nasza Legia”: “Największą sensację dla kibiców warszawskich stanowili fani Feyenoordu, którzy przyjechali za swoją drużyną w liczbie kilku tysięcy. Przyjezdni zaprezentowali coś, co w Polsce było jeszcze całkowicie nieznane i z czym nasi kibice mogli się spotkać po raz pierwszy. Prawie wszyscy przyodziani byli w klubowe akcesoria – biało czerwone szaliki, koszulki, trąbki, flagi, różnego rodzaju piszczałki i kołatki oraz (...) wielkie cylindry z napisem “Feyenoord”. Już sam widok tak poubieranych kibiców robił niesamowite wrażenie. Zaś atmosfera, jaką wytworzyli podczas meczu to było coś wspaniałego, coś, co musiało pozostać w pamięci na długie lata...”.
Około roku 1972 kibice Legii zaczęli regularnie jeździć na mecze wyjazdowe. W tamtych historycznych czasach nikt nie słyszał o eskortach kibiców, pilnowaniu przez milicję dworców, ani o wydzielaniu na stadionach osobnych sektorów dla kibiców przyjezdnych. Początkowo stosunki między większością grup w Polsce można było określić jako neutralne lub przyjazne, a animozje dotyczyły tylko wybranych drużyn np. Lech – Legia.
Z czasem pojawiły się pierwsze flagi na płotach – malutkie, barwowe, czasem uszyte w domach przez mamy i babcie, a niekiedy zdjęte np... ze stadionowego masztu. Flagi takie nosiło się również uwiązane na szyi, a z czasem ich miejsce zaczęły zajmować szaliki – oczywiście „pasiaki” własnej roboty. Co ciekawe, obecnie podobne pasiaki, tyle że fachowo wyprodukowane, znów są w modzie. To samo można powiedzieć o popularnych dziś transparentach na dwóch rurkach pcv. Otóż podobne były w użyciu już bardzo, bardzo dawno, conajmniej w latach 70., tyle że... drewniane, w formie tabliczek z napisami dopingującymi zawodników do boju! Jeśli dodamy do tego ówczesne Kluby kibica, które dość mocno przypominają dzisiejsze stowarzyszenia, śmiało można rzec, że historia zatoczyła koło!
W latach siedemdziesiątych różne gremia zaczęły zajmować się ruchem kibicowskim, kulturą na stadionach czy organizacją widowisk sportowych. Jednym z nich był “Przegląd Sportowy” z tzw. Ligę Stadionów w której sędzia, kierownik drużyny gości (albo jej kapitan) i obserwator PZPN oceniali widowisko w dwóch kategoriach (zachowanie widzów i organizacja meczu) punktując gospodarzy w skali 1-10 pkt. W gazecie tej redagowana też była rubryka pt. “Klub Kibica”, której autorem był legendarny redaktor Grzegorz Aleksandrowicz. Rubryka zajmowała się sprawami kibicowskimi, każdy kibic mógł wysłać do niej list i w miarę możliwości uzyskiwał odpowiedź. Na skutek tej korespondencji zrodziła się idea corocznych Zjazdów Klubów Kibica, które odbywały się w latach 1975 - 1985.
Tamte oficjalne Kluby kibica przetrwały zaledwie dekadę. Być może dlatego, że komunistyczna władza chciała przejąć za ich pomocą kontrolę nad kibicami, ale kibice – z powodu utrwalonej nieufności do władzy – aż do końca lat dziewięćdziesiątych woleli tworzyć grupy nieformalne.
W latach osiemdziesiątych już w całym kraju kibice chcący aktywnie dopingować zaczęli zbierać się na wydzielonych sektorach, tworząc popularne „młyny”. Były one początkowo niewielkie, jednak z każdą kolejną dekadą liczebnie rosły w siłę, aż do czasów obecnych, gdy największe kluby mogą pochwalić się kilkunastotysięcznymi rzeszami aktywnych fanów - „ultras”, lub bardziej po polsku „szalikowców”. Ruch ten z biegiem czasu dotarł też do najmniejszych miejscowości kraju i do najniższych lig, ale początkowo był zarezerwowany tylko dla drużyn Ekstraklasy z dużych miast.
Ostatnia dekada komunizmu to ciężki okres dla kraju, ze względu na narastające represje komunistycznych władz i wybuch stanu wojennego, kiedy to czołgi wyjechały na ulice miast. Młodzi ludzie wiedli więc niełatwy żywot, zwłaszcza ci, którzy mieli odwagę wyjść na ulicę by upomnieć się o swoją wolność, za co w najlepszym przypadku poznawali twardość milicyjnych pałek, a w najgorszym – tracili życie. Największą areną walki ze znienawidzonym systemem był Gdańsk, w tym trybuny stadionu tamtejszej Lechii. Regularnie na meczach skandowano tam słynne hasło „Precz z komuną!”, a większość gdańskich działaczy nielegalnej opozycji było jednocześnie kibicami.
Fani Legii wspominają, że w 1985 roku kibice Interu Mediolan, goszcząc na Łazienkowskiej na meczu Pucharu UEFA wywiesili blisko 20-metrową flagę “Inter Club Savona”. Było to płótno wielokrotnie przewyższające wymiarami i jakością wykonania ówczesne polskie płótna. Aż do początku lat 90. dominowały w Polsce małe i bardzo małe flagi, zazwyczaj barwowe. Jednak wraz z upadkiem komunizmu w Polsce nastała zupełnie nowa era, a przeobrażenia nie ominęły oczywiście i trybun stadionów piłkarskich. Zachodnia moda wlała się do kraju szeroką falą, również na stadiony. W latach 1994-1995 największe krajowe ekipy mogły się już pochwalić dużymi płótnami, może niezbyt finezyjnymi, ale na pewno budzącymi uznanie swoją wielkością. Trzeba tu wymienić takie flagi jak “Galera Warriors” (malowana farbą flaga ŁKS-u), “Brygada Banici” i “Kolejorz” (Lech), “Legia Warszawa”, “Ultras”, “CWKS Legia”, “Warriors” i “Wild Boys” (Legia), “Robotnicze Towarzystwo Sportowe Widzew”, “Blue Reds” (Polonia Bytom), “Psychofans” (Ruch Chorzów),, “Biało Zieloni Lechia Gdańsk”, “Ultras Lechia”, “Armia Białej Gwiazdy” (Wisła Kraków), “MKS Pogoń Szczecin”. W tym samym okresie pojawiają się pierwsze komputerowo wyprodukowane szale z napisami, a swoją ofertę w zakresie produkcji pamiątek kibicowskich zaczynają prezentować dwie pierwsze tego typu firmy – jedna z Poznania, a druga Krakowa.
Tu i ówdzie zaczęły pojawiać się race i pomarańczowe albo białe świece dymne, najczęściej w ilości jednej lub kilku sztuk. Większe racowiska (kilkanaście, góra kilkadziesiąt rac) były niezwykłą rzadkością i ujrzeć je można było przede wszystkim w Trójmieście i Szczecinie, czyli tam, gdzie dostęp do rac morskich był najłatwiejszy.
Przyszedł czas i na flagi sektorowe. Najpierw barwowe – na Legii, ŁKS-ie, Widzewie, Pogoni. Pierwszą sektorówką z napisami, rewelacyjną jakościowo była efektowna i duża flaga “Pogoń Szczecin”. Następne w kolejności sektorówki z napisami uszyły Legia i Petrochemia Płock. Połowa lat dziewięćdziesiątych to również pierwsze flagi na kijach używane na większą skalę – mogły się nimi pochwalić m.in. Lech Poznań i Ruch Chorzów w sezonie 1995/96. Natomiast pierwsza „baloniada” to najprawdopodobniej drugoligowe derby Cracovia-Wisła wiosną`96, na których taką właśnie nowość zaprezentowali kibice Wisły. Kilka tygodni później na meczu Wisła Kraków-Jeziorak Iława baloniki pojawiają się po raz kolejny.
Sezon 1997/98 to pierwsze próby stworzenia choreografii na trybunach. Tygodnik “Nasza Legia” ufundował kibicom świetne czerwone i zielone szarfy z białą nazwą klubu. Za ich pomocą na jesiennych derbach Warszawy stworzono nieskomplikowany wzór choreograficzny – barwy klubowe, w asyście rac. Szarfy tak się spodobały, że towarzyszyły warszawiakom na niektórych wyjazdach. Mecz Widzew-Legia wiosną `98 to pierwsza w Polsce choreografia kartonowa (oczywiście proste barwy klubowe), a jej autorami byli fani RTS-u. Widzewiacy powtarzają identyczną kartoniadę na derbach Łodzi, kilka kolejek później (tym razem w asyście rac i serpentyn).
W roku 1999 rodzi się pierwsza polska grupa ultras, która w pełni świadomie postawiła sobie za główny cel stałe doskonalenie opraw meczowych – legijni “Cyberf@ni”. Wiosną 2000 na derbach stolicy warszawiacy prezentują pierwszy w Polsce napis kartonowy “LEGIA“ - o tyle prosty, że kartony wystarczyło porozkładać na krzesełkach, które na Łazienkowskiej tworzyły identyczny napis. W tym samym roku Lech Poznań na drugoligowym meczu z Zagłębiem Sosnowiec wprowadza kolejne nowości – pionowe paski materiału (tzw szarfy) i ciekawy środek pirotechniczny – wulkany.
Prawdziwą rewolucją na trybunach był dla polskich kibiców sezon 2001/2002. Jesienią Legia prezentuje legendarną choreografię kartonową tworzącą herb klubowy (na meczu Pucharu UEFA z FC Valencia). Do powszechnego użycia wchodzą w światku kibicowskim takie pojęcia jak “choreografia”, “oprawa” i “grupa ultras”, do tej pory znane tylko nielicznym. W roku 2002 w całej Polsce zaczyna się wyścig w dziedzinie opraw meczowych, przez dłuższy czas głównie ilościowy (kto więcej nadmucha balonów i odpali pirotechniki), a dopiero później bardziej jakościowy. Takie akcesoria jak okazyjne (jednorazowe) sektorówki, transparenty, kartoniki z nadrukami, peleryny, ognie bengalskie, stroboskopy, napisy wycięte ze styropianu, chorągiewki, czy w końcu ognie wrocławskie, przestały być nowością. Co jakiś czas ktoś zaskakiwał innych kolejną nowinką – a to ognistym “wodospadem” opadającym z dachu, a to podświetlanym napisem na czarnych foliach. Większość pomysłów bez namysłu kopiowali inni, aż robiło się mdło, ale oprawy cały czas szły do przodu. Najlepsze grupy próbowały swych sił w coraz bardziej skomplikowanych choreografiach – napisach z kartonów lub tzw. „ciętych sektorówkach”, dodając swoim dziełom pomysłowe hasła. W krótkim czasie Polska nadrobiła dystans w tej dziedzinie, który dzielił ją od najlepszych kibicowsko krajów Europy. Staliśmy się pod tym względem potęgą, głównie za sprawą kilku najbardziej kreatywnych i działających z rozmachem ekip.
Jeszcze w roku 2001 powstały kolejne po “Cyberfanach” grupy ultras: “e-Widzew”, “Ultras Lech`01”, “Netf@ns Gieksa`01” (Katowice), “IFC Poloni@`01” (Warszawa), “Wiśl@cy`01”m (Kraków). W roku 2002 grup przybywa, tworzą się już nie tylko w największych klubach, ale i w mniejszych ośrodkach. I tak rodzą się “Ultra Force” (ŁKS), “e-Lech`02”, “Ż@bole 1948” (Górnik Zabrze), “Organizacja Oksywie” i “Armada AG” (obie Arka Gdynia), “Ultra Warriors`02” (GKS Tychy), “Globe Trotters`02” (Hutnik Kraków), “IFC N@fciarze” (Petrochemia), “UG Green Devils`02” (Stal Stalowa Wola), “Ekipa Piątek 13-go” (GKS Bełchatów), “Młodzieżowcy`02” (Dyskobolia), “BJB`02” (Jagiellonia) i “UG Critters`02” (Hetman Zamość). Rok 2003 to prawdziwy wysyp nowych grup w wielu ekipach, które poszły za przykładem już istniejących formacji.
Coraz bogatsze oprawy wymagają dużych środków finansowych, zmieniają się więc sposoby ich finansowania – kibice tworzą oficjalne stowarzyszenia, które zaczynają dostawać pieniądze od klubów lub samemu zarabiać, np. prowadząc działalność gospodarczą, zbierając drobne do puszek itp. Ruch ultras wychodzi z cienia i staje się wizytówką polskiego ruchu kibicowskiego, z którą można się pokazać w piłkarskich salonach.
W kolejnych latach pierwsze zachłyśnięcie się oprawami w Polsce minęło, nastąpiło trzeźwe spojrzenie na całą rzecz z boku, próba zrozumienia kierunku, w którym on podąża. Efektowne choreografie i pomysłowość na stałe wpisały się w obraz polskiego ruchu kibicowskiego. Nastąpiło natomiast przerwanie bezsensownego wyścigu ilościowego, który przybrał tak mordercze tempo, że po prostu musiał dostać zadyszki. Zamiast ilości zaczęto od tej pory stawiać przede wszystkim na jakość prezentowanych choreografii, dlatego już nie pojawiały się one na każdym meczu, a tylko na tych najważniejszych. Bowiem przygotowanie profesjonalnej choreografii zajmowało wiele dni wytężonych prac krawiecko-malarskich, a także kosztowało masę pieniędzy.
W połowie pierwszej dekady XXI wieku zaczęto także dbać o rozwój dopingu – repertuar znacznie się wzbogacił, adoptowano liczne melodie z Włoch i krajów bałkańskich, do których pisano polskie słowa. Wiele grup kopiowało bezmyślnie piosenki z innych, jednak niektóre dbały o innowacyjność swojego dopingu. Na stałe do użycia weszły bębny i megafony, bez których trudno dziś wyobrazić sobie chóralne śpiewy na trybunach. Grupy kibicowskie doszły do wniosku, że to właśnie wokalne wsparcie, a nie wizualne prezentacje jest podstawą wspomagania drużyny, zgodnie z hasłem „Doping podstawą, oprawa zabawą”.
Pierwsze większe problemy polskich grup ultras zaczęły się w roku 2005, od konfliktów kibiców Legii Warszawa i Korony Kielce z działaczami własnych klubów. Od 2007 roku kłopotów zaczęło przybywać i wkrótce objęły one niemal całe kibicowskie środowisko w kraju. Główną kością niezgody była pirotechnika – choć nielegalna, to jednak zdaniem fanów całkowicie bezpieczna i dodająca meczom prawdziwego smaczku. Spierano się także o coraz częściej pozamykane sektory dla kibiców gości, treść opraw, czy też o funkcjonujące wówczas karty kibica (które były zdaniem grup kibicowskich zupełnie niepotrzebne i nie rozwiązały żadnych problemów, natomiast zniechęciły niektórych mniej zaangażowanych fanów do odwiedzania stadionów). W gruncie rzeczy istotą problemu był fakt, że wypracowany przez lata wzorzec kibicowania w stylu ultras nie był tym, o który zabiegały władze Polski przygotowujące się do organizacji Euro 2012. Pożądany przez nie był kibic-konsument, a nie kibic-fanatyk. Dlatego próbowano zmarginalizować znaczenie „młynów” na stadionach. Nie w smak ówczesnej władzy w Polsce był także skręt kibiców w stronę patriotyczno-narodowa i aktywne włączenie się ich struktur w działalność patriotyczną i polityczną, manifestacje, Marsze Niepodległości itp. Trybuny coraz częściej prezentowały zabierały głos w ważnych dla kraju, światopoglądowych i politycznych kwestiach, za pomocą tematycznych opraw, czy transparentów na płotach, niekiedy o treści ustalonej wspólnie przez całe krajowe środowisko ultras.
Liczne zaostrzenia przepisów i represje nie potrafiły jednak zabić ruchu ultras, który przeżył bez większego szwanku najtrudniejsze lata (kiedy to walczyły z nim najwyższe szczeble władzy w Polsce za pomocą podległych im aparatów) i po dziś dzień prężnie działa na trybunach, choć w wielu aspektach musiał zmodyfikować swój styl. Z kolei władze niektórych klubów dostrzegły fakt, że bez kolorowych „młynów” frekwencja na stadionach zauważalnie spada, a widowisko sportowe traci wiele ze swej atmosfery. Barwne oprawy i doping tak naprawdę podobają się wszystkim i są dodatkowym magnesem, przyciągającym sympatyków futbolu na stadiony.
----
Artykuł jest własnością intelektualną Sklepu TMK - zezwalamy na kopiowanie całości lub fragmentów pod warunkiem podania jako źródła linka do tego bloga.